Zacznę od początku :)
Pierwszego dnia, kiedy już po 12 godzinach jazdy, zjedliśmy późną kolację, kierownik bardzo nas zaskoczył, bo już dobrze po 22.00 zabrał nas na plażę. Każdy bardzo zmęczony dziwił się, bo żaden inny kierownik kolonii nigdy tak nie zrobił. Wybrał jedną z najstarszych dziewczyn i kazał jej czytać regulamin. Zatrzymywał się przy niektórych punktach i tłumaczył, a właściwie prosił o wytłumaczenie poszczególnych uczestników kolonii. Wreszcie doszliśmy do punktu, który zabraniał sexu, itd. Rozejrzał się i wybrał dziewczynę siedzącą obok mnie.
-Jak ty to rozumiesz?
Kazał jej wstać, a dziewczyna zmieszana zaczęła coś tam bełkotać. Nic dziwnego, patrzyło na nią 10 dorosłych osób i około 130 dzieci...
-No to jest... no, np. całowanie się.
Wszyscy w śmiech, a kierownik:
-No, to też, ale... dalej, no kto wytłumaczy?
I wtedy odezwało się jakieś dziecko, do końca kolonii nikt nie wiedział kto to powiedział:
-Czyli nie można leżeć na łóżku z przeciwnikiem płaci przeciwnej.
Wszyscy w śmiech, kierownik tak się śmiał, że o mało by się nie wywrócił.
Wróciliśmy do ośrodka (można nawet powiedzieć, że to był hotel), do swoich pokoi. Pierwszy dzień minął :)
Następne dni były spokojne... Mieliśmy niecały tydzień na wymyślenie grupowej piosenki, choć nam i tak wystarczyło jedno popołudnie. Musieliśmy też nauczyć się pewnej piosenki, jej tytuł to chyba "Moje morze". Na ognisku, które odbyło się w niedzielę, prezentowaliśmy swoje grupy. Było 8 grup + 1 grupa, która składała się tylko z wychowawców. Grupa 1 i 2 były to osoby z Warszawy, z którymi z jakiegoś powodu byliśmy połączeni (dziwne to było, bo nigdy tak nie robili). Na szczęście okazali się przyjaźni :) I teraz odpowiedź na pytanie: "Z iloma chłopakami mnie zdradziłaś?". Wpadł mi w oko taki jeden, ale nie wiem czy coś z tego będzie. Zobaczymy co z tego będzie, bo do Warszawy mam 3 godziny jazdy samochodem...
Ooo...! A teraz mój pokój: mieszkałam z trzema dziewczynami, a dokładniej mówiąc koleżankami, bo je znałam, i to baardzo dobrze. Był też konkurs czystości, który polegał na tym, że codziennie ktoś chodził i sprawdzał czystość w pokojach, ale nie wiadomo było kiedy. Nasze pierwsze oceny były dobre, ale to tylko dlatego, że jeszcze dobrze się nie rozpakowałyśmy. Było coś takiego: 6, 5, 4, 4, 3, 2, 3, 3, 4, 3 :P
A kiedyś siedząc na plaży jakieś dzieciaki 4-5 klasa, zaczęły dyskutować, kto też wygra, jaką mają średnią, itd. Zaczęłyśmy z dziewczynami podsłuchiwać, a oto co usłyszeliśmy:
-My mamy 6, 6 i 6! No to mamy średnią 6! - ucieszone miny.
-A my mamy 6, 5 i 4, to jaką średnią będziemy mieć.
Na to ci zaczęli się tak główkować, i po około 30 sekundach odpowiedzieli:
-To chyybaaa... To będzie 5! Tak.
Zaczęłyśmy się śmiać, bo jak można czegoś takiego nie wiedzieć, i to jeszcze zastanawiał się chłopak, który szedł do 6 klasy!
Inna przygoda! Pojechaliśmy w odwiedziny do innej kolonii. Mogliśmy grać w siatkę, nogę, kosza itd. Oglądaliśmy miecz siatki, kiedy jedna z moich koleżanek zapytała:
-Ciekawe, dlaczego tamci mają takie same koszulki?
Popatrzyła, rzeczywiście. Ciekawe... Na to moja trochę przymulona koleżanka:
-No, bo są bliźniakami!
Oczywiście wszystkie w śmiech, inni się na nas patrzą...
Oczywiście jest też takie "powiedzonko", które zostało po kolonii, a brzmi ono" "Seku chcecie? Ale, że razem?". Nie wiem skąd się wzięło, ale każdy, dosłownie każdy tak gadał.
Hmm... Może teraz coś o grupach.
Pierwsza grupa nazywała się "Damianki", od imienia wychowawcy... Niezbyt pomysłowe, ale niech będzie... Nie mam co o nich napisać.
Druga grupa... Jak oni się nazywali?! >.< Wiem! Nadmorskie mućki! Fajną piosenkę ułożyli (zapamiętałam tylko refren): Rowy, rowy, rowy, a w rowach krowy!
Trzecia grupaa... (cicho zapomniałam)
Czwarta! Moja siostra (nie)kochana! Nazwali się "Niezwyciężeni"...
Piąta to były... Dobra, nie pamiętam nazwy tej grupy i jeszcze 7! Cicho, każdemu się mogło zdarzyć.
Szósta to były "Suchary". Chyba najpopularniejsza grupa (i się nie dziwię). Refren ich piosenki był taki:
Bo wszystkie suchary to jedna rodzina,
suchy czy suchszy,
suchy czy suchszy,
Karol czy dziewczyna.
Chodziło o tego Karola Strasburgera z Familiady. Już tłumaczę! Wszyscy uważają, że ten Karol opowiada bardzo nieśmieszne dowcipy... Tak więc nazwali te dowcipy "sucharami", a przy okazji swoją grupę. Tak jakoś później na wszystko co było lub nie było śmieszne wszyscy mówili "ale suchar!".
Ósma grupa była najlepsza (bo moja). Nazwaliśmy się "Dżimenami", bo w naszej grupie była taka dziewczyna, która "dostała" przezwisko "Dżimen", więc grupa "Dżimeni", a jeszcze naszą wychowawczynię nazwaliśmy "pani dżimenowa". Nasza piosenka nie była rewelacyjna, ale nie najgorsza (nie śpiewaliśmy prawie cały czas "morze, morze, morze, moje kochane morze" jak to zrobiła którąś z młodszych grup).
Były gofry z kierownikiem, lody, oj! mnóstwo wspomnień! A teraz odzywa się mój leń i mówi mi, że już dużo dzisiaj napisałam i, że wystarczy!